............

poniedziałek, 23 lipca 2012

L jak LEVITAN czyli TAJEMNICE NASZEGO LOSU....


Labas!



Bazar za moim oknem jest w poniedziałki teoretycznie nieczynny, ale kilku handlarzy pracuje każdego dnia…

Po długiej nieobecności w domu, trzeba będzie zrobić  większe zakupy : ziemniaki, buraki, pomidory, cebulę, czosnek i piękne, kolorowe śliwki!

Znoszę łupy do kuchni. Cieszę się, że znowu sama coś ugotuję.!

Po blisko 2 tygodniowym pobycie w Polsce z radością zabieram się za czyszczenie i gotowanie warzyw.

Słońce pięknie świeci, ale na ulicy widać jeszcze skutki wczorajszej ulewy. Najwyraźniej pogoda na Litwie była ostatnio tak kapryśna  jak na Mazurach.

Plener grunwaldzki ,w którym uczestniczyłam ,tym razem miał miejsce w malowniczej wiosce Spychowo. Klimat i atmosfera cudowna. Gościnni i serdeczni gospodarze,bardzo smaczna kuchnia i wygodne spanie.

Za domem sosnowy las, grzyby, maliny i jagody.. przed domem łąka i tuż za nią błękitna toń jeziora…

Prócz pięknej przyrody sympatyczni ,uzdolnieni artyści, niektórzy z nich to już prawdziwi przyjaciele. Było nas 14 a więc spora gromadka i spore twórcze zamieszanie…różne style, różne techniki, odmienny stosunek do malarstwa….Czas mijał b szybko…stanowczo za szybko….Jednak zdążyliśmy co nieco namalować a efekty będzie pewnie można zobaczyć na kolejnej ,,grunwaldzkiej wystawie’’….

Niektórzy z nas pracowali jak w transie, inni znajdowali jeszcze czas na spacery po lesie, kąpiel w jeziorze, wycieczki, grę w bilard i ,,nocne Polaków rozmowy’’…

Trudno znaleźć temat ,który nie byłby poruszany…jednak najwięcej dyskutowaliśmy o sztuce…życia, sztuce w życiu i życiu ze sztuki…J

Ten ostatni to temat najbardziej bolesny dla tych, którzy chcieliby być niezależni i wolni w swojej twórczości a jednocześnie pragną aby ich prace były kupowane…

Kolejna sprawa to życie prywatne i twórczość….czasem bardzo trudno pogodzić te sprawy, chyba że artysta zwiąże się z drugim artystą…bo i któż mógłby zrozumieć lepiej te odwieczne artystyczne dylematy i konflikty wewnętrzne, chwile zwątpienia w sens własnej ,twórczości…zawiłości myślenia i odczuwania kreatywnego, otwartego ale jednocześnie nadwrażliwego człowieka…??? Czasem czujemy się bardzo samotni, czasem samotności spragnieni jak powietrza…czasem radośni i pełni zapału, czasem na granicy depresji…Drugi artysta zawsze to świetnie zrozumie, a przynajmniej zrozumieć mu łatwiej i skupiony na własnej twórczości nie szuka okazji do konfliktu…żal mu czasu i energii…J

Noo…chyba ,że artysta jest narcyzem klasycznym- oczekującym od partnera i świata ciągłego uwielbienia…to już lepiej niech sobie poszuka kogoś ,,normalnego’ ’,kto sam pozbawiony talentu malarskiego, będzie zachwycał się każdym szkicem czy obrazkiem…kto będzie wzdychał ,chwalił i wielbił, czcił i hymny na cześć artysty układał…

Znam z relacji historycznych, obserwacji i opowiadań różne przykłady artystycznych związków a także związki artystów z ,,normalnymi ludźmi’’…Zauważyłam też, że zwykle kobieta –nawet jeśli artystka-schodziła na drugi plan, aby talent mężczyzny jaśniał pełniejszym blaskiem…Piszę schodziła. .bo dziś wygląda to nieco inaczej.

Kobiety artystki domagają się swoich praw i chcą same decydować czy coś namalują czy ugotują…

Hmmm…patrzę z boku na siebie w maleńkiej kuchni…i cóż????widzę uśmiechniętą marzycielkę i jednocześnie zuchwałą kobietę…cierpliwie  krojącą warzywa !

J

Nikt mnie nie zmusza, nikt nie pogania-sama chcę, więc  z plenerowej malarki szybko zamieniam się w szefową kuchni i oblizuję się na myśl o dzisiejszej kolacji…

Pięknie jest….w trzech garnkach bulgoce…słucham orientalnej muzyki…układam złocisto purpurowe śliwki na dębowym blacie stołu i fotografuję by zimą pocieszać serce ich widokiem….

……….


Wczoraj byłam też u mojej Mamy…spotkałam się z bratem i siostrą…

Zmieniamy się wszyscy….starzejemy…ale poczucie humoru nas nie opuszcza…Siostra wyjechała do Niemiec, ja na Litwę ,jeden brat mieszka w Polsce, drugi tak jak i Ojciec już w błękitno-złocistych przestrzeniach….Zawsze mam ochotę spytać o niego…bo wciąż zapominam, że odszedł tak wcześnie…ŻYCIE…..

Mama taka krucha i malutka…przecież kiedyś była większa…ech, to ja byłam mniejsza…Nie, nie jestem głodna…Mamo przestań proszę!....już nie jestem dzieckiem…a przecież jestem ,jestem Mamo…ciągle? na szczęście? Czy może wreszcie trzeba by dorosnąć, spoważnieć, zmądrzeć i stwardnieć jak włoski orzech?

Nie wiem…nie wiem kiedy wydorośleję…któż to może wiedzieć…ja nie jestem taka mądra Mamo….!Chciałabym, ale nie jestem…tak, maluję…nie. .nie mam stałej pracy…czasem coś sprzedam to mam pieniądze…tak, oszczędzam…nie ,nie chcę pracować na kasie w biedronce…

Nie jestem naiwna…choć czasem tak jednak bywa….i co z tego Mamo?...tak!mieszkam teraz na Litwie...jestem szczęśliwa...tak,tak! naprawdę Mamo...więc już  nie martw sie o mnie,proszę..wszystko dobrze!!!!

Za kilka dni Mama zadzwoni i spyta jak zwykle: DZIECKO,CO TY ROBISZ NA LITWIE? KIEDY WRÓCISZ????
Świat wciąż tajemniczy i pełen niespodzianek…J



Porządkuję fotografie ,które zrobiłam wczoraj wyjeżdżając z Mazur…Patrzę na cudowne, wieczorne światło dotykające zielonych pagórków i dojrzewających łanów zboża..

Czy potrafiłabym to namalować?

W jaki sposób? Jak znaleźć odpowiedni kolor? JAK NA OGRANICZONYM PŁÓTNIE-NAMALOWAĆ NIEOGRANICZONE PIĘKNO PRZYRODY?????

Otwieram album Izaaka Levitana- znakomitego, niezrównanego malarza…Któż mu dorówna?????

W Wikipedii nader skąpe i beznamiętne informacje…..:

Izaak Lewitan (Исаак Ильич Левитан, ur. 30 sierpnia 1860, zm. 4 sierpnia (22 lipca wg kalendarza starego porządku) 1900) – malarz-pejzażysta rosyjski pochodzenia żydowskiego.

Urodził się w ubogiej, lecz wykształconej rodzinie w sztetl Kibarty niedaleko Kowna. Ojciec jego nauczył się francuskiego i niemieckiego i dzięki temu później przez pewien czas pracował jako tłumacz francuskiej firmy budującej mosty kolejowe.

Na początku 1870 jego rodzina przeniosła się do Moskwy. Tam we wrześniu 1873 młody Izaak rozpoczął naukę w Szkole Malarstwa, Rzeźby i Architektury, gdzie już od dwóch lat pobierał nauki jego starszy brat Abel. W 1875 zmarła jego matka, a dwa lata później, po ciężkiej chorobie – ojciec, i rodzina straciła źródła utrzymania. Talent Izaaka został jednak dostrzeżony, dzięki czemu otrzymał on stypendium.

Pierwszą dostrzeżoną przez prasę wystawę Lewitan miał w 1877. Dwa lata później, w maju 1879, w związku z falą wystąpień antyżydowskich w Rosji, został zmuszony do przeniesienia się do podmoskiewskiego przysiółka Sałtykowka (Салтыковка), ale wkrótce, pod naciskiem opinii publicznej i w uznaniu jego twórczości, pozwolono mu na powrót. W 1880 jego obraz Осенний день. Сокольники ("Jesienny dzień. Sokolniki") został kupiony przez znanego kolekcjonera sztuki i filantropa Pawła Trietiakowa, założyciela Galerii Trietiakowskiej.

Wiosną 1884 Lewitan przystąpił do "Towarzystwa Wystaw Objazdowych" (pieriedwiżnicy - Передвижники), pozostając jego członkiem do 1891.

………….
URODZIŁ SIĘ NA LITWIE...BYŁ ŻYDEM...TO DLACZEGO PISZĄ ,ŻE TO MALARZ ROSYJSKI..???? .hmmm....kolejna tajemnica....

Levitan żył krótko i intensywnie…namalował wiele cudownych obrazów…dlaczego umarł tak szybko????

Kiedyś ku mojej wielkiej radości, natknęłam się na album z jego malarstwem w olsztyńskim antykwariacie… Gdy podekscytowana przyglądałam się wówczas jego obrazom, nie wiedziałam jeszcze ,że kilka lat później ja sama zawędruję do Kowna i będę tu malować….

Popatrzcie choćby w internecie na jego prace…to malarstwo oczaruje was, uwiedzie i zachwyci!

Muszę koniecznie wybrać się do  rodzinnego miasteczka Isaaka i spojrzeć na szafirowe niebo ponad dachami Kibartai….Czuję ,że muszę je zobaczyć, aby zrozumieć…los Levitana…i mój własny…




lecz....czy da się zrozumieć i czy naprawdę trzeba???? :)

środa, 11 lipca 2012

listy znad Niemna......: Tajemnice KREKENAVY czyli moje wędrowki po magiczn...

listy znad Niemna......: Tajemnice KREKENAVY czyli moje wędrowki po magiczn...: Laba Diena Kochani... Tyle się dzieje,że nie nadążam z opisywaniem tych wszystkich wrażeń,zdarzeń i przeżyć....dziś kolejna porcja MAGIC...

Tajemnice KREKENAVY czyli moje wędrowki po magicznej Litwie.......


Laba Diena Kochani...
Tyle się dzieje,że nie nadążam z opisywaniem tych wszystkich wrażeń,zdarzeń i przeżyć....dziś kolejna porcja MAGICZNEJ LITWY! :)......
Wczoraj w towarzystwie kilku artystów malarzy z Kowna,miałam przyjemność uczestniczyć w jednodniowym plenerze akwarelistów w Krekenava .Miejscowość ta leży mniej więcej 70 km na północ od Kaunas…

Wikipedia w opisie jest tutaj bardzo  oszczędna…

Krakinów (lit. Krekenava) – miasteczko na Litwie położone w okręgu poniewieskim w rejonie poniewieskim, na południowy zachód od Poniewieża, 2003 mieszkańców (2001). Siedziba gminy Krakinów, znajduje się tu także kościół, kaplica, gimnazjum, poczta, muzeum i dyrekcja Parku Regionalnego Krakinów (park krajobrazowy).

Na wschód od miasteczka znajdują się 3 miejscowości znane z powieści "Potop" Henryka Sienkiewicza - oddalone o 9 km Mitruny i o 16 km miasteczko Pacunele oraz oddalona o 13 km wieś Wodokty.

Na jednym z katolickich portali znalazłam opis nieco obszerniejszy….

·                         to jedyna na Litwie filia bazyliki większej Najświętszej Maryi Panny w Rzymie;

·                         tu od stuleci czczony jest cudowny obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem;

·                         w regionie Auksztoty świątynia znana jest nie tylko dzięki pięknu swej architektury, ale także ze względu na tutejsze odpusty Matki Boskiej Zielnej;

·                         aż osiem osób pochodzących z Krakinowa wpisano do księgi męczenników – Martyrologium XX w.

Krakinów rozciąga się na prawym brzegu rzeki Niewiaży (lt. Nevėžis), w połowie drogi z Poniewieża do Kiejdan, 27 km na południowy zachód od Poniewieża. Miasteczko wzmiankowane jest po raz pierwszy w źródłach historycznych 600 lat temu. Miejscowy kościół, od stuleci znany dzięki łaskami słynącemu obrazowi Matki Boskiej z Dzieciątkiem i dzięki odpustowi Matki Boskiej Zielnej, najczęściej nawiedzany jest przez pątników z regionu Auksztoty. W 2009 r. świątynia ta uzyskała tytuł bazyliki mniejszej i stała się filią bazyliki większej Najświętszej Maryi w Rzymie.

A to chyba najciekawszy,archiwalny opis miejscowości:


Krakinów, m-ko pow. poniewieskiego, położone na prawym brzegu rz Niewiaźy, w odległości od powiat, miasta 28 wiorst, na trakcie, prowadzącym do miasteczka Kiejdan i stacji kolejowej tejże nazwy, również 28 w. odległej. Krakinów ma około 1,500 mieszkańców, z których połowę stanowią żydzi. Założony został przez Wielkiego Księcia Litewskiego w 1416 r. Witolda i był w końcu XV w. własnością Wyzygirdowiczów, którzy wraz z Małgorzatą Banderową w 1484 r. wznieśli kościół katolicki. Obecny kościół murowany o dwuch wieżach, wzniesiony został w 1901 r. i stoi na wysokim brzegu Niewiaźy, dominując nad całą okolicą w szerokim promieniu. Kościół ten wystawiony w stylu najuboźszego gotyku, ale w proporcjach i nieźle się przedstawia. W wielkim ołtarzu obraz stary Cudownej Najśw. Panny z Dzieciątkiem Jezus, o wyrazie twarzy i wejrzeniu milszem niż na obrazie w Ostrej Bramie, skąd a kiedy przywieziony bodaj wiadomości uiema, wnosić tylko można, że z dawnej krakowskiej szkoły wyszedł.(…)

Wizerunek Najśw. Panny po mszy bywa zasuwany obrazem Pana Jezusa wśród dzieci, pendzla R. Szwojnickiego. W kościele słynie cudami i łaskami starożytny obraz Matki Boskiej, do którego przybywają pątnicy z dalekich okolic. Obraz ten, wedle podania, został przywieziony przez rycerza Szyllinga i darowany misjonarzowi Albertowi, który opowiadał ewangelję nad brzegami Niewiaźy w pierwszych latach chrześcijaństwa na Litwie. (>>>)

Аўтар: Rouba Napoleon,
Дадана: 22.04.2006,
Крыніца: Wilno 1909 - Gdańsk 1995.



Na miejscu okazało się, że nawet ten historyczny opis  jest stanowczo zbyt ubogi a Krekenava jest naprawdę niezwykłym, malowniczo położonym nad rzeką Neweżis  i …pełnym tajemnic miasteczkiem…Po pierwsze nigdzie nie znalazłam informacji o 2 zachowanych ,żydowskich synagogach oraz cmentarzu…po drugie b interesujący jest też chrześcijański cmentarz.. pierwszy raz w życiu widziałam tak niezwykłe i naturalne ogrodzenie i pomniki –wykonane z pięknych okazów kamieni ( najczęściej granit) i kamiennych żaren do mielenia zboża…

Po trzecie w Krekenava przebywał MAIRONIS…

Maironis, właściwie Jonas Mačiulis (1862-1932), litewski pisarz. Od 1909 rektor seminarium duchownego i profesor uniwersytetu w Kownie. Neoromantyk, opisujący piękno Litwy i jej aspiracje do pełnej niepodległości. Uważany za najwybitniejszego poetę tzw. litewskiego odrodzenia narodowego.

Wiersze miłosne i patriotyczne, np. w zbiorach Pavassario balsai (1895), Jaunoji Lietuva (1908). Trylogia dramatyczna o walce Litwinów z Krzyżakami: Kęstučio mirtis (1921). Vytautas pas Kryžiuocius (1930), Vytautas karalius (1930). Poematy, m.in. napisany w języku polskim Znad Biruty (1905). Polskie przekłady w Antologii poezji litewskiej (1939).




Dotarliśmy na miejsce ok. południa. Pogoda dla artystów była wręcz wyśmienita , słońce, porywisty wiatr i sunące po niebie spiętrzone masy chmur…

Najpierw zwiedziliśmy miejscowy kościół, położony na wzgórzu z którego roztacza się piękny widok na całą miejscowość. Kościelny oprowadza nas chętnie i szczegółowo opowiada historię kościoła i parafii, możemy nawet zobaczyć ,,cudowny’’ zabytkowy obraz i jesteśmy zaproszeni serdecznie na jeden z dwóch największych katolickich odpustów -15 sierpnia! Zjadą się wtedy z całego regionu a nawet i z całej Litwy  tysiące ludzi aby modlić się i chwalić ,,najświętszą Panienkę’’…Na pewno warto by było kiedyś to zobaczyć! –przyznajemy zgodnie, ale tym razem chcemy obejrzeć jeszcze inne ciekawe miejsca….a także namalować parę akwarelek. .hmm….

Wszędzie wokół zobaczyć można jeszcze stare drewniane domy,  pomalowane na słoneczny ,żółty kolor….Mieszkańcy miasteczka są rozmowni i serdeczni. Opowiadają o historii, z dumą pokazują swoje ukwiecone ,wypielęgnowane ogródki i czyste obejścia

 






Jedziemy też do pobliskiego leśnego, rezerwatu przyrody i z ławeczki Maironisa ,stojącej na wzgórzu porośniętym starymi sosnami , obserwujemy wijący się u naszych stóp strumień. Woda jest czysta i chłodna, las szumi, ptaki śpiewają, ryby pluskają, błękitne ważki siadają na kwitnących ,żółtych grążelach…ach, w takim miejscu i w takiej chwili, każdy chciałby być poetą J…..



Nooo…i jak to namalować!!!!???? -wzdychamy…i to dramatyczno-retoryczne pytanie zabrzmi tego dnia jeszcze kilkukrotnie…

W plenerze oprócz naszej czwórki uczestniczy znacznie więcej osób, ale nie wszyscy tego dnia są obecni.

Zabieramy się więc do twórczej pracy…Jedni wędrują na wzgórze ,aby malować widok  miasteczka, inni włóczą się po miejscowych zaułkach z aparatem, jeszcze inni rozkładają farby tuż przed drewnianym domem, w którym mieści się nasza ,, baza plenerowa’’

Powstaje kilkanaście prac, które pewnie zaprezentujemy jesienią na wystawie w Kownie…





Mimo serdecznego zaproszenia, nie możemy zostać dłużej…

 Niebo jest niespokojne, zbiera się na burzę a my w drodze powrotnej chcemy jeszcze zwiedzić kilka miejsc …Najpierw jedziemy zobaczyć synagogi. Stara, przepiękna ,wybudowana z czerwonej cegły ,dziś służy mieszkańcom jako szkoła…Do głównego wejścia ,,doklejono’’ jakąś okropną przybudówkę-może szatnię?

Tuż obok druga ,,nowa’’ być może z XIX w…a może starsza???? (Nigdzie nie mogę znaleźć stosownych informacji…L )…Na tej starej umieszczono skromną tablicę informującą o mieszczącym się tu niegdyś Domu Modlitwy Żydów…ale brakuje dat i szczegółów….:(

Mieszkańcy miasteczka zapewniają, że były dwie synagogi i obie były użytkowane przez Żydów…,,Żyli tu, tak, tak…było ich bardzo dużo…’’.Potem historia się urywa…Wiadomo…Trudny temat…NAGLE ZNIKŁO PÓŁ MIASTECZKA…,,Tak, wywieźli ich ,zamordowali-przyznaje jedna z kobiet… w starych żydowskich domach, mieszkają dziś nowi mieszkańcy, Litwini, katolicy…W ogrodach pielęgnują kwiaty…W sadach rosną jeszcze stare jabłonie,- ,grusze i śliwy…. ich owoce jadły kiedyś żydowskie dzieci…..biegały po tym bruku…kąpały się w pobliskiej rzece…

TO PRZESZŁOŚĆ…..
Jednak,już wiem ,że muszę tam koniecznie wrócić i dowiedzieć się czegoś więcej…Są jeszcze ludzie ,którzy zachowali pamięć o swoich żydowskich sąsiadach…

Pada deszcz…robi się chłodno…Stare cegły synagogi kruszą się i sypią…spadają na chodnik…Nachylam się i podnoszę….ściskam w dłoni mały okruch historii…

Odjeżdżamy w milczeniu….



15 km stąd jest zabytkowy drewniany kościół i groby przodków Czesława Miłosza…potem odwiedzimy też park i muzeum Miłosza…

...............

ale przedtem bierzemy udział w  cudownym ,zachwycającym kosmicznym spektaklu…Jedziemy spokojnie piaszczystą drogą wzdłuż rzeki…Pada ulewny deszcz…Po prawej  stronie drogi, słońce tuż nad taflą wody ,chyli się ku zachodowi w fioletowo-złocistych chmurach…po lewej stronie stalowe, granatowe niebo i złociste łany zboża a w dali kwitnące rzepakiem pola…NAGLE POJAWIA SIĘ OGROMNA, PULSUJĄCA KOLORAMI TĘCZA i jej ogromny łuk lśni jak wielobarwny most na tle ciemnego nieba…Boże, jak pięknie!!!!! Krzyczę z zachwytu! Kontrast kolorów jest naprawdę zdumiewający!

Zatrzymujemy się i wybiegamy aby delektować się tą mistyczna chwilą…Spoglądamy na tęczę! Wszyscy jesteśmy oszołomieni  jej pięknem, majestatem, siłą i intensywnością barw!

Cóż za niezwykły prezent pod koniec dnia! Jedna z piękniejszych chwil w moim życiu….:)

Po smutku zawsze przychodzi pocieszenie…!.



Na krótko zatrzymujemy się w XIV w! Kedainiai( KIEJDANY)…..

Miasto po raz pierwszy wymieniane w 1372 r. W XVI i XVII w. pod władaniem Radziwiłłów, w latach 1811–1863 własność rodu Hutten-Czapskich. W okresie reformacji do XX wieku ośrodek kalwinizmu.

Osobny artykuł: układ w Kiejdanach.

20 października 1655 r. podpisano układ, który zawarli Radziwiłłowie (hetman litewski Janusz Radziwiłł i jego kuzyn koniuszy litewski Bogusław) z królem szwedzkim Karolem X Gustawem. Ów układ oddawał pod protekcję Szwecji całą Litwę i wraz z układem w Ujściu (wojewoda poznański Krzysztof Opaliński i wojewoda kaliski Andrzej Grudziński) przewidywał oddanie Rzeczypospolitej Szwecji. Plany te udaremniła skuteczna obrona Częstochowy przed Szwedami oraz powszechny "zryw" szlachty polskiej i chłopstwa przeciw skandynawskiemu najeźdźcy.

29 kwietnia 1831 w czasie powstania listopadowego miała miejsce bitwa pod Kiejdanami.

W mieście znajduje się muzeum regionalne. ( Wikipedia)





Stare miasto jest zachwycające!…w promieniach zachodzącego słońca uliczki wydają się odrealnioną, senną zjawą…Zwiedzamy żydowską dzielnicę, stary rynek i ulicą wzdłuż rzeki ,przez most, wyjeżdżamy z miasta…Trudno w to uwierzyć, ale cały czas towarzyszy nam tęcza i rozciągnięty nad nami złoto, purpurowy płaszcz ,utkany z chmur…Dawno nie widziałam czegoś tak niezwykle pięknego!!! Fotografia nie oddaje w pełni tego co mogliśmy zobaczyć….MYŚLĘ Z WDZIECZNOŚCIĄ O ARTYŚCIE, KTÓRY TO WSZYSTKO TAK CUDOWNIE STWORZYŁ I NADAL CZYNI TAK WIELKIE I PIĘKNE RZECZY!!!!:)






poniedziałek, 2 lipca 2012

listy znad Niemna......: ZNAD JEZIORA GENEWSKIEGO NAD NIEMEN....czyli GÓRY....

listy znad Niemna......: ZNAD JEZIORA GENEWSKIEGO NAD NIEMEN....czyli GÓRY....: LABA DIENA KOCHANI! Wczorajszy dzień.....magiczna chwila…niczym wspomnienie dzieciństwa…..jem ogórki z miodem, domowy twaróg i m...

ZNAD JEZIORA GENEWSKIEGO NAD NIEMEN....czyli GÓRY....WĘDRUJĄ A PIĘKNO POZOSTAJE! :)...



LABA DIENA KOCHANI!

Wczorajszy dzień.....magiczna chwila…niczym wspomnienie dzieciństwa…..jem ogórki z miodem, domowy twaróg i masło…
 Potem wychodzę do sadu gdzie mozolnie dojrzewają jabłka i gruszki….rwę czerwone wiśnie i porzeczki…przełykam zachłannie....
 Tuż obok rosną też wysokie stare lipy ,nachylam ostrożnie ich kruche gałęzie i zrywam kwiaty ociekające nektarem szumiące wiatrem i pszczelim bzyczeniem…..

Powietrze duszne i lepkie a chmury brzemienne deszczem….Lipcowe popołudnie…
To nie sen….to dzieje się naprawdę… tu i teraz na Litwie…



Szwajcaria ,która jeszcze kilka dni temu była w zasięgu ręki, dziś już znowu odległa i niedostępna….
Wraz z grupą Przyjaciół-Malarzy byłam na tygodniowym plenerze w Leysin nad j.genewskim ( Leman See)
Hasło :plener w górach -uruchamia we mnie same pozytywne uczucia! 
Kocham góry i podziwiam ich potęgę. Zachwycam się bez końca ich formą i kolorami. Bardzo lubię je malować! Jechałam więc z radością ,choć perspektywa dwudniowej podróży wydawała się dosyć męcząca. Czułam, że piękno przyrody wynagrodzi nam wszystkie niedogodności podróży. Nie rozczarowałam się!


To był bardzo intensywny ,pracowity i nad wyraz udany plener. Pięknie położone miejsce, doskonała atmosfera w grupie, świetne porozumienie i wspaniałe warunki do pracy i wypoczynku-zaobfitowały dużą ilością szkiców i obrazów. Jedyny niedosyt jaki odczuwaliśmy to właśnie ograniczona ilość czasu. Chcieliśmy prócz malowania co nieco zobaczyć i zwiedzić a trzeba było nieustannie spoglądać na zegarek. Jednak udało nam się znaleźć kompromis i oprócz pracy twórczej wzięliśmy udział w degustacji wina w miejscowej winnicy…wina tam produkowane mają certyfikat najwyższej ,światowej jakości i są nagradzane medalami....mmmm…no,no!!!..,opychaliśmy się gorącym fondue  ( znakomite, również z dodatkiem białego wina!) a także –A JAKŻE!-wyruszyliśmy na prawdziwą wyprawę w góry. 

Jak przystało na ,, ludzi  z bagien’’ sapaliśmy i jęczeliśmy straszliwie ale uparcie wspinaliśmy się na szczyt jak górskie kozice. Warto było!!!! Po stokroć warto! Widok, który ukazał się naszym oczom był tak cudowny, że  we wspomnieniach i snach, latami będzie radować nasze serca! Ukwiecone, aromatyczne alpejskie łąki, stalowo- błękitno-fioletowe  skały , srebrzysty lodowiec…ech….aż trudno to wszystko namalować a co dopiero opisać!


Zabawa w śnieżki o tej porze roku, to też nie byle jaka rozrywka. :)

Po powrocie wypoczywaliśmy na ,,naszym’’ ogromnym, wygodnym tarasie z którego roztaczał się również cudowny widok a przy dobrej pogodzie można było nawet zobaczyć szczyt Mont Blanc. Każdego dnia obserwowaliśmy mistyczny spektakl rozgrywający się  tuż przed naszymi oczami…. taniec chmur i mgieł unoszących się znad powierzchni jeziora i sunących majestatycznie w kierunku niedostępnych ,ośnieżonych szczytów.

Ponieważ ja od lat właściwie głównie portretuję…. chmury to nic dziwnego, że w końcu one same postanowiły mnie poznać bliżej.
Chwilami chmury przepływały więc nieopodal tarasu i dosłownie ocierały się  o nasze stopy wilgotną, puszystą rosą….CAŁOWALISCIE SIĘ KIEDYS Z CHMURĄ??? hmmmm…..ZACHĘCAM!
To niezwykłe doznanie!
Za każdym razem wysuwałam język aby spróbować jak smakuje  taka puszysta, tajemnicza zjawa i moim zdaniem bardzo przypomina cukrową watę w wersji…. dietetycznej! J


Tak więc wszyscy gapiliśmy się namiętnie na góry i chmury a potem malowaliśmy, malowaliśmy i jeszcze raz malowaliśmy…w wolnych chwilach gotowaliśmy coś szybkiego i smacznego…zjadaliśmy …i znów gapiliśmy się w kompletnej ciszy lub wzdychaliśmy w zachwycie…ach…ojej…no zobaczcie….tam….tu….jakie światło…mmmm…jakie cudo…och…jak to namalować…no jak?????.......

No nie da się tego namalować, uwierzcie mi…nie da się…nawet sfotografować i sfilmować nie sposób, tak jakby się chciało…Bo oprócz obrazu jest jeszcze powietrze, ruch i dźwięk…

Trzeba to przeżyć, dotknąć, posłuchać, przeżyć ten dziecięcy zachwyt samemu i w kompletnej ciszy przypomnieć sobie na nowo PO CO TU JESTEŚMY, ŻYJEMY, ODDYCHAMY…i jak to CUDOWNIE, ŻE JESTEŚMY CZĘŚCIĄ TEGO ZNIEWALAJĄCEGO PIĘKNA…J…..


Wczoraj byłam znowu na kwitnącej  Żmudzi…zrywałam lipowe kwiaty ,wąchałam zioła i podpatrywałam pracowite pszczoły….
Rozmawiałam też z żab-em ,który nie dał się namówić nawet na najmniejszy pocałunek, bo woli mieszkać na zielonej łące niż zamienić się w księcia i wysłuchiwać babskich narzekań…..

Spacerowałam wzdłuż łanów dojrzewającego zboża powalonych przez potężne ulewy…przyglądałam się zmęczonym kłosom, połamanym łodygom…Ile z nich wyprostuje  się znowu ?....Niektóre zrozpaczone i milczące, pochylają  głowy do ziemi…inne z ogromnym wysiłkiem ,ale podnoszą się znowu i spoglądają ku słońcu….Ich święty wysiłek przemieni się w chleb…


Co prawda gór, ani na Żmudzi ani na całej Litwie  nie znajdę ,bo wyprowadziły się do Szwajcarii, ale PIĘKNO POZOSTAŁO! J