............

poniedziałek, 12 marca 2012

V jak VILTIS czyli NADZIEJA...........



Labas  Vakaras!
Przyroda budzi się powoli z zimowego snu…Drzewa przeciągają się leniwie, prostują zesztywniałe gałęzie, ptaki szczebiocąc nerwowo czyszczą pióra, koty wyruszają na miłosne wyprawy, śnieg topnieje, niebo błękitnieje…pięknie zielenią się moje… sińce pod oczami! Wiosna blisko!

Już ,już niebawem! Głowa jeszcze rozsądna i trzeźwa, podpowiada by zakładać ciepłe  skarpetki i płaszczyk , ale serce infantylne, dzikie i głupie już w marzeniach wybiega na kwitnące łąki i tarza się w wysokiej trawie…wspina się po pniu jabłoni i plecie słoneczny wianek z mleczy….

Nieopodal mego rodzinnego domu, były takie rozległe, cudowne pola, które wiosną brzęczały, pachniały i kusiły tysiącem  aromatów. …Lubiłam położyć się w wilgotnej trawie, przycisnąć nos do ziemi i wdychając  zapach fiołków ,obserwować wiecznie śpieszące się, biegnące gdzieś mrówki. Najwięcej fiołków rosło pod starym drewnianym płotem. Czasami tworzyły długi ,biało-fioletowy dywan ,nad którym unosiło się tysiące żarłocznych owadów.

Hmm….mnie także często zdarzało się ucztować na łące. Próbowałam różnych kwiatów, traw a nawet gałęzi. Moim ulubionym przysmakiem były stokrotki, kłącze tataraku i młode pączki lipy! Pewnie nie uwierzycie, ale Mama nie była zachwycona tymi kulinarnymi eksperymentami i wciąż straszyła mnie różnymi tragicznymi historiami o dzieciach ,które ,,też były takie głupie i ciekawskie, najadły się czarcich jagód i zmarły!’’

Ja oczywiście byłam od nich mądrzejsza i ,,czarcich jagód’’ nigdy nie jadłam!!!…( no… może tylko jedną małą, czerwoną jagódkę…ale potem długo plułam, zjadłam garść ziemi  i zagryzłam to wszystko pysznym, zajęczym szczawiem!)

Dziś myślę, że moja głęboka potrzeba ekspresji artystycznej.. może mieć pewien związek z ową roślinną dietą we wczesnym dzieciństwie...:)

Gdy myślę o wiośnie…wspominam też nasz piękny ogród pełen kolorowych narcyzów, prymulek, przebiśniegów i tulipanów. Ogród był prawdziwą dumą mojej Mamy ,która mimo ciężkiej choroby każdego roku z czułością pielęgnowała wszystkie rabatki. Przycinała stare pędy, przesadzała rośliny na nowe miejsca i siała jednoroczne kwiatki. Szczególnie lubiła i dbała o tulipany. Co roku przybywały nowe rodzaje i kolory. Ja również miałam swoją grządkę, którą dekorowałam według uznania. Pewnego roku postanowiłam jednak przeprowadzić eksperyment botaniczny i małym pędzelkiem przenosiłam i mieszałam pyłki kolorowych kwiatów. Tak się zaangażowałam , że w twórczym szale i rozpędzie :,,opędzlowałam’ ’cały ogród!  Następnej wiosny mieliśmy już całą grządkę pełną….smętnych, blado sinych tulipanów….Byłam głęboko rozczarowana i zawiedziona ich wyglądem, a Mama wybiła mi z głowy dalsze badania.

 Tak więc  moja świetnie zapowiadająca się kariera genetyka-legła w gruzach….

Nadal jednak mam słabość do tulipanów i wszystkich wiosennych kwiatów, które pierwsze wnoszą do naszego życia kolor i zapach! Być kwitnącym pięknym kwiatem w środku lata, to żadna sztuka-ale spróbujcie zakwitnąć na oblodzonej ziemi, w marcu????!

Dla mnie to nieosiągalne marzenie….Przedwiośnie bardziej niż zwykle uświadamia mi siłę ziemskiego przyciągania…  Jlatem natomiast fruwam radośnie jak motyl….

Najchętniej hibernowałabym się jeszcze na jakiś miesiąc i przebudziła z rozkoszą, gdy już temperatura podniesie się do 20 stopni!

Tymczasem wczoraj  wszędzie wokół ,łopotały litewskie flagi i cały kraj świętował swoją Niepodległość…Miałam wrażenie, że przecież całkiem niedawno było już takie święto, więc moi litewscy Przyjaciele wyjaśnili mi, że tym razem to ,,niepodległość odzyskana po okupacji radzieckiej’’…no tak! Słusznie! -to niezwykle ważna data i nigdy nie dosyć cieszyć się z wolności i suwerenności swojego kraju!

Latem będziemy świętować po raz trzeci…ale o tym zdążę Wam jeszcze napisać!...

Bardzo często pytam moich nowych znajomych, z czego są najbardziej dumni?

Zwykle odpowiadają ,że właśnie z wolności i piękna swojej ojczyzny!

W ciągu minionego weekendu, w Kaunas odbył się też tradycyjny ,,Kaziukowy’’ jarmark….Chyba trudno byłoby Wam sobie wyobrazić ogrom tej imprezy. Wystawcy, handlowcy i wytwórcy z całej Litwy i kilku sąsiednich krajów. Setki kolorowych stoisk z pieczywem, wędlinami, napojami , przyprawami, owocami , ludowym rzemiosłem, ceramiką, wikliną, zabawkami itp….Tłumy ludzi, gwar, śmiech, okrzyki i dźwięki skocznej ludowej muzyki….Mimo brzydkiej pogody ( zimny wiatr i deszcz)-setki oglądających, degustujących i kupujących….Ponieważ mam słabość do drewnianych ptaszków…to aby zaoszczędzić parę litów,  barwne, kaziukowe stoiska... minęłam pośpiesznie!….Poszłam natomiast na bardzo dobry jazzowy koncert do filharmonii. Znakomici muzycy P. Geniusas –piano i L. Mockunas –saksofon-w ramach festiwalu im M.K Ciurlonisa - przedstawili  dynamiczny ,awangardowy  projekt muzyczny, zainspirowany twórczością tego wybitnego kompozytora i malarza ,p.t: ,,morze w lesie’’….



Litewski jazz robi wrażenie i trzyma wysoki poziom od lat, natomiast  prognozy pogody podobne jak w Polsce….Ma być cieplej i coraz cieplej!- uśmiecha się śliczna pogodynka, przewracając oczami-…a potem jeszcze cieplej!…KIEDY KONKRETNIE? Niewątpliwie w lipcu będzie już ZNACZNIE CIEPLEJ niż dzisiaj…stwierdzam z wrodzonym sobie optymizmem….Pogodynka rozgrzana telewizyjnymi lampami, wygląda na bardzo zadowoloną z życia….

Ja jednak odziana w  zimowe buty i ciepłe łachy, wciąż  palę w piecu. Po stosie węgla została już tylko tłusta, czarna, depresyjna plama i kilka kawałków odłożonych przezornie, na jeszcze czarniejszą godzinę…

O jak mi żal, palić kawałki starych, zmurszałych , drewnianych desek….każda pachnie inaczej i przywołuje piękne wspomnienia…Mój Ojciec pachniał drewnem i żywicą…Pracował zawodowo w różnych miejscach i na różnych stanowiskach…ale najbardziej kochał swój warsztat stolarski…
 

Każdego dnia po powrocie z pracy, zjadał obiad i …znikał w warsztacie. Godzinami przycinał deski, heblował, szlifował, piłował, kleił i strugał….W ten sposób powstawały okna, drzwi, stoły, półki, krzesła i taborety. Budował też łodzie i żaglówki. Tak wiele czasu spędzał w swojej ukochanej stolarni, że jego skóra przesiąkła aromatem lasu….Lubiłam tam zaglądać, wkradać się po cichu i chować pod kadłubem łodzi….bawiłam się złocistymi wiórami i zakopywałam w trocinach….przyglądałam się niezrozumiałym, tajemnym szkicom, wyliczeniom i  szablonom. Na strychu suszyło się drewno.
Na ścianie wisiały stare heble, zrobione przez mojego Dziadka, lśniące piły szczerzyły do mnie zęby a w ciężkich szufladach leżały młotki, gwoździe i śrubokręty. Na parapecie wylegiwały się  zakochane w Ojcu, liczne ,,adoptowane’’ kocięta . Ojciec  w tajemnicy przed Mamą ,wynosił im resztki  obiadu i swoje kanapki…Nasz dom zawsze przypominał schronisko dla zwierząt…psy, koty, chore ptaki –bociany, sowy, szpaki, wrony i kruki, poddawane były rehabilitacji i dokarmianiu…Te, które chciały zostawały z nami…inne wędrowały dalej lub po prostu odfruwały…Niektóre zwierzęta były naprawdę niezwykłe i może kiedyś niektóre z nich Wam opiszę….Moi koledzy zazdrościli mi takiego ,,zwierzyńca’’ a ja nadal jestem wrogiem  zamykania zwierząt w klatkach ,czy poddawaniu ich cyrkowej tresurze lub przeprowadzaniu na nich eksperymentów medycznych!!!….:(

Dziś gdy jadę do Polski i odwiedzam moją Mamę…zawsze ze smutkiem spoglądam w stronę ogrodu, bo nie ma tam już naszego pięknego sadu, a  stare jabłonie zostały wycięte i spalone….. Nie mam  też odwagi poprosić o klucz i zajrzeć do stolarni…



 Najcenniejsze rzeczy, które posiadam, to właśnie te zrobione przez mojego Tatę.

Dotykam  drewnianego stołu, a mam wrażenie, że przytulam jego rękę…Gładzę z czułością wypolerowane, zaokrąglone rogi dębowego  blatu….Czuję ślad jego troski i miłości….


Kocham zapach  drewna, żywicy i lasu …





 Coraz bliższą mi Litwę postrzegam jako kraj dumnych i nieco melancholijnych ludzi oraz pięknej, dziewiczej  przyrody….….Warto tu przyjechać także po to, aby zobaczyć starą drewnianą, wiejską  architekturę .Latem planuję już kilkudniową  wyprawę na Żmudź ,gdzie ponoć można jeszcze zobaczyć zupełnie magiczne i cudowne miejsca…Wczoraj byłam 120 km od Kaunas…daleko za miastem…

Widziałam budzące się do życia łąki i  wysokie, błękitne niebo ….Spływające ze wzgórz strumienie topniejącego śniegu….Zobaczyłam też kilka starych ,drewnianych, walących  się domów…nie ma nic smutniejszego niż taki widok ….Piękny owocowy sad pewnie już wkrótce zakwitnie i urodzi rumiane owoce, ale nikt już tym drzewom nie podziękuje ,nikt nie usiądzie na drewnianej ławce aby obrać ziemniaki….nikt na piecu  nie ugotuje obiadu… Trudno powstrzymać wzruszenie…myślałam o tych, którzy ten dom zbudowali, o tych, którzy w nim się urodzili…kochali …marzyli…….może ktoś wyruszył na wojnę a ktoś  inny modlił się i tęsknił w tej izbie?… Czy powrócił? Czy podkowa nad progiem, szczęście przyniosła…a kapliczka na drzewie, była świadkiem ich radosnego spotkania…???.

Nic nie wiem o tym domu ,ani o jego mieszkańcach….ale ten dom ,jestem pewna…on wszystko pamięta… dlatego wciąż tutaj stoi i czeka….pochylony, zbolały ,ze złamanym sercem i dachem patrzy na mnie w milczeniu…Czekam więc na dobre światło, aby zrobić zdjęcia….Choć odrobinę słońca! Chciałabym pokazać ,że nie wszystko umarło, że nie wszystko jest takie ponure…Fotografuję , rozmyślam, dokumentuję…Dlaczego to robię…dla kogo? Dla siebie, dla Was…przez pamięć  o tych, którzy odeszli???…Tyle wspomnień i melancholii….a żadnej nadziei????


Nagle coś lśni pod moimi nogami….Pod warstwą spróchniałych desek, znajduję stare butelki z grubego, kobaltowego szkła i ustawiam je na parapecie... przez ich brudne i zabłocone szkliwo, wciąż przenika strumień światła!!!…

Patrzę i uśmiecham się…przypominam sobie o sensie życia i ludzkim powołaniu….POZWOLIĆ ŚWIATŁU ABY  PRZENIKAŁO PRZEZ NASZE SERCA I WBREW OKOLICZNOŚCIOM NIOSŁO ŚWIATU  NADZIEJĘ….


tego życzę z całego serca  i Wam i sobie!
pozdrawiam Was serdecznie
ewa





1 komentarz: