LABA DIENA KOCHANI!
Wczorajszy dzień.....magiczna chwila…niczym wspomnienie dzieciństwa…..jem ogórki
z miodem, domowy twaróg i masło…
Potem wychodzę do
sadu gdzie mozolnie dojrzewają jabłka i gruszki….rwę czerwone wiśnie i
porzeczki…przełykam zachłannie....
Tuż obok rosną też
wysokie stare lipy ,nachylam ostrożnie ich kruche gałęzie i zrywam kwiaty
ociekające nektarem szumiące wiatrem i pszczelim bzyczeniem…..
Powietrze duszne i lepkie a chmury brzemienne deszczem….Lipcowe
popołudnie…
To nie sen….to dzieje się naprawdę… tu i teraz na Litwie…
Szwajcaria ,która jeszcze kilka dni temu była w zasięgu
ręki, dziś już znowu odległa i niedostępna….
Wraz z grupą Przyjaciół-Malarzy byłam na tygodniowym
plenerze w Leysin nad j.genewskim ( Leman See)
Hasło :plener w górach -uruchamia we mnie same pozytywne
uczucia!
Kocham góry i podziwiam ich potęgę. Zachwycam się bez końca ich formą
i kolorami. Bardzo lubię je malować! Jechałam więc z radością ,choć perspektywa
dwudniowej podróży wydawała się dosyć męcząca. Czułam, że piękno przyrody
wynagrodzi nam wszystkie niedogodności podróży. Nie rozczarowałam się!
To był bardzo intensywny ,pracowity i nad wyraz udany
plener. Pięknie położone miejsce, doskonała atmosfera w grupie, świetne
porozumienie i wspaniałe warunki do pracy i wypoczynku-zaobfitowały dużą
ilością szkiców i obrazów. Jedyny niedosyt jaki odczuwaliśmy to właśnie
ograniczona ilość czasu. Chcieliśmy prócz malowania co nieco zobaczyć i
zwiedzić a trzeba było nieustannie spoglądać na zegarek. Jednak udało nam się
znaleźć kompromis i oprócz pracy twórczej wzięliśmy udział w degustacji wina w
miejscowej winnicy…wina tam produkowane mają certyfikat najwyższej ,światowej jakości i są nagradzane medalami....mmmm…no,no!!!..,opychaliśmy się gorącym fondue (
znakomite, również z dodatkiem białego wina!) a także –A JAKŻE!-wyruszyliśmy na
prawdziwą wyprawę w góry.
Jak przystało na ,, ludzi z bagien’’ sapaliśmy i jęczeliśmy straszliwie
ale uparcie wspinaliśmy się na szczyt jak górskie kozice. Warto było!!!! Po
stokroć warto! Widok, który ukazał się naszym oczom był tak cudowny, że we wspomnieniach i snach, latami będzie
radować nasze serca! Ukwiecone, aromatyczne alpejskie łąki, stalowo- błękitno-fioletowe skały , srebrzysty lodowiec…ech….aż trudno to
wszystko namalować a co dopiero opisać!
Zabawa w śnieżki o tej porze roku, to też nie byle jaka
rozrywka. :)
Po powrocie wypoczywaliśmy na ,,naszym’’ ogromnym, wygodnym
tarasie z którego roztaczał się również cudowny widok a przy dobrej pogodzie
można było nawet zobaczyć szczyt Mont Blanc. Każdego dnia obserwowaliśmy
mistyczny spektakl rozgrywający się tuż
przed naszymi oczami…. taniec chmur i mgieł unoszących się znad powierzchni
jeziora i sunących majestatycznie w kierunku niedostępnych ,ośnieżonych
szczytów.
Ponieważ ja od lat właściwie głównie portretuję…. chmury to
nic dziwnego, że w końcu one same postanowiły mnie poznać bliżej.
Chwilami chmury przepływały więc nieopodal tarasu i dosłownie
ocierały się o nasze stopy wilgotną,
puszystą rosą….CAŁOWALISCIE SIĘ KIEDYS Z CHMURĄ??? hmmmm…..ZACHĘCAM!
To niezwykłe doznanie!
Za każdym razem wysuwałam język aby spróbować jak
smakuje taka puszysta, tajemnicza zjawa
i moim zdaniem bardzo przypomina cukrową watę w wersji…. dietetycznej! J
Tak więc wszyscy gapiliśmy się namiętnie na góry i chmury a
potem malowaliśmy, malowaliśmy i jeszcze raz malowaliśmy…w wolnych chwilach
gotowaliśmy coś szybkiego i smacznego…zjadaliśmy …i znów gapiliśmy się w kompletnej
ciszy lub wzdychaliśmy w zachwycie…ach…ojej…no zobaczcie….tam….tu….jakie
światło…mmmm…jakie cudo…och…jak to namalować…no jak?????.......
No nie da się tego namalować, uwierzcie mi…nie da się…nawet
sfotografować i sfilmować nie sposób, tak jakby się chciało…Bo oprócz obrazu
jest jeszcze powietrze, ruch i dźwięk…
Trzeba to przeżyć, dotknąć, posłuchać, przeżyć ten dziecięcy
zachwyt samemu i w kompletnej ciszy przypomnieć sobie na nowo PO CO TU
JESTEŚMY, ŻYJEMY, ODDYCHAMY…i jak to CUDOWNIE, ŻE JESTEŚMY CZĘŚCIĄ TEGO
ZNIEWALAJĄCEGO PIĘKNA…J…..
Wczoraj byłam znowu na kwitnącej Żmudzi…zrywałam lipowe kwiaty ,wąchałam zioła
i podpatrywałam pracowite pszczoły….
Rozmawiałam też z żab-em ,który nie dał się
namówić nawet na najmniejszy pocałunek, bo woli mieszkać na zielonej łące niż zamienić się w księcia i wysłuchiwać babskich narzekań…..
Spacerowałam wzdłuż łanów dojrzewającego zboża
powalonych przez potężne ulewy…przyglądałam się zmęczonym kłosom, połamanym
łodygom…Ile z nich wyprostuje się znowu
?....Niektóre zrozpaczone i milczące, pochylają
głowy do ziemi…inne z ogromnym wysiłkiem ,ale podnoszą się znowu i
spoglądają ku słońcu….Ich święty wysiłek przemieni się w chleb…
Co prawda gór, ani na Żmudzi ani na całej Litwie nie znajdę ,bo wyprowadziły się do Szwajcarii,
ale PIĘKNO POZOSTAŁO! J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz