wtorek, 25 grudnia 2012
listy znad Niemna......: Z KOWNA NA KONIEC ŚWIATA czyli RIGA,LENIN I APOKA...
listy znad Niemna......: Z KOWNA NA KONIEC ŚWIATA czyli RIGA,LENIN I APOKA...: Wszyscy wokół mówią o rychłym końcu świata…Ponoć ma nastąpić 21 grudnia a więc za kilka dni. W historii tego rodzaju ,, końcó...
listy znad Niemna......: CZY CHCIEĆ TO MÓC..? czyli O PUSTYM I PEŁNYM BAKU ...
listy znad Niemna......: CZY CHCIEĆ TO MÓC..? czyli O PUSTYM I PEŁNYM BAKU ...: LABA DIENA KOCHANI!!!! J Nigdy nie wierzcie ludziom, gdy mówią, że NICZEGO JUŻ NIE CHCĄ! taka postawa,to przywilej zmarł...
Z KOWNA NA KONIEC ŚWIATA czyli RIGA,LENIN I APOKALIPSA MRÓWEK....
Wszyscy wokół mówią o rychłym końcu świata…Ponoć ma nastąpić
21 grudnia a więc za kilka dni. W historii tego rodzaju ,, końców świata’’ było
już tak wiele, że specjalnie się tym nie przejmuję. Tłumaczę mojej zatroskanej
znajomej, że każdego dnia może nastąpić nasz osobisty koniec świata, więc
trzeba być zawsze przygotowanym na taką ewentualność…
Mnie zawsze ciągnęło raczej na geograficzny ,,koniec
świata’’, więc zaproszenie na wycieczkę do Rygi, przyjmuję z prawdziwą
radością. Traf chce, że właśnie 21 grudnia mam być jeszcze na Łotwie.
Wyjeżdżamy 19 rano. W samochodzie wieziemy kilkadziesiąt obrazów na wystawę w
Rydze. Artyści z Kowna otrzymali zaproszenie od Galerii Antonija do
zaprezentowania w niej swoich prac. Okazja znakomita, ale termin wystawy chyba
niezbyt trafiony…hmmm…? Droga wygląda fatalnie. Pada śnieg, po oblodzonej
nawierzchni posuwamy się wolno i niepewnie. Kiedy na zakrętach porywisty wiatr
spycha nas lekko na pobocze, mam pełną świadomość ,że nie będzie to bezpieczna
i spokojna podróż.
Temperatura spada, już po godzinie podróży szyby w
samochodzie zarastają grubą warstwą szronu. Mróz maluje na szkle piękne
pejzaże, ale te za oknem są równie
fascynujące. Co jakiś czas wyskrobuję sobie w lodzie mały otwór, przez który
zerkam na rozległe ośnieżone pola…Ach jak wspaniale!!!…małe drewniane chatki
pokryte grubą warstwą śniegu, białe pola, srebrzysto fioletowe zaspy, drzewa i
niebo…aż chce się to wszystko namalować i utrwalić…Tymczasem przed i za nami
długi karawan sunących ciężko tirów. Osobowych samochodów widzę niewiele.
Normalni ludzie zostali w domu-myślę ,i zastanawiam się głośno czy samochód
,którym jedziemy ma na pewno zimowe opony. ,,Uniwersalne!’’ –słyszę stanowczą
odpowiedź –acha? Uniwersalne??? O nic więcej nie pytam –chcę wierzyć, że
uniwersalne opony są dużo lepsze od… zwykłych zimowych….:))))
Dobrze, że Mama mnie nie widzi i nie wie jak wygląda ta
podróż. Na pewno strasznie by się denerwowała. Ja jestem spokojna. Cieszę się
,że samochód wciąż jedzie, że na drogach
widać pracujące pługi śnieżne a przed nami sunie mój dobry Anioł, który nie z
takimi problemami już sobie poradził. Droga z Mazur tydzień temu była jeszcze
gorsza, a jednak zakończyła się szczęśliwie! J
W końcu po południu wjeżdżamy do Rygi i od pierwszego
momentu, miasto robi na mnie ogromne wrażenie. Architektonicznie trochę
przypomina mi Pragę. Piękna stara architektura, bardzo dużo secesji, rozległa
rzeka, liczne mosty i mnóstwo parków.
Nie będę szczegółowo opisywać jak to miasto wygląda-bo warto
tam pojechać i przekonać się samemu, a jak ktoś ciekawy to znajdzie mnóstwo
informacji w internecie ,a także w moim fotograficznym albumie na facebooku.
Opiszę tylko kilka ciekawych spotkań, do których tradycyjnie
mam szczęście.
Pierwszego wieczoru mimo ogromnego zmęczenia poszliśmy na
starówkę. Nie zasnęłabym spokojnie nie poznawszy przedtem nocnej Rygi ,
zwłaszcza ,że ewentualny koniec świata mógł pokrzyżować moje turystyczne plany.
Nie warto było ryzykować…Nie rozczarowałam się. Spowite mroźną mgłą drzewa i
skwery, przysypane śniegiem stare domy, światła stylowych lamp i kolorowych
neonów tworzyły niepowtarzalny, bajkowy klimat. Potężna katedra rzucała
tajemniczy cień na plac pełen kolorowych, adwentowych straganów. Mimo silnego
mrozu i późnej pory, wciąż spacerowali tutaj turyści, robili zakupy,
fotografowali się przy ogromnej choince lub popijali grzane wino, zagryzając
prażonymi w karmelu migdałami.
My też spacerowaliśmy, obserwowaliśmy kolorowe domy, wąskie
uliczki świątecznie udekorowane i przechodniów ubranych w grube futra i czapy.
W końcu zmęczeni i głodni ,dotarliśmy do jakiejś dziwnej knajpy. Piszę dziwnej
bo taka mi się wydawała z zewnątrz i taka też okazała się w środku. Zwabiła nas
reklama taniego piwa, a tu właśnie jest chyba odpowiedni moment aby wyjaśnić,
że Łotwa nie jest dla Polaków tanim krajem, zapewniam.! Ceny wyraźnie wyższe
niż na starówce w Warszawie czy Krakowie. Dodatkowo wymieniając pieniądze
przeżyłam głęboką frustrację gdy się okazało, że za jednego Łata… muszę
zapłacić ook.6 złotych !!!!!Groza! Zupa w barze to minimum 3.50 Ł a piwo w lokalu zwykle kosztuje 2,50-4 Łaty.
Nie dziwcie się więc, że hasło reklamowe obiecujące piwo
poniżej 1 Łata-podziałało na naszą wyobraźnię. Jeśli piwo takie tanie to może
warto tu także zjeść kolację? Hurra!!!! IDZIEMY!!!
Lokal urządzony w pięknej gotyckiej piwnicy okazał się
podrzędną tandetną knajpą z równie tandetnym wyposażeniem w stylu ,,późny
Breżniew’’!!!!!!.
Tu czas na kolejną informację.
Ryga to naprawdę duże i rozległe miasto, gdzie przeważającą część mieszkańców
stanowią…Rosjanie. Niedawno bezskutecznie walczyli o wprowadzenie języka
rosyjskiego jako drugiego j urzędowego na Łotwie.
Język łotewski jest …hmm…cóż ..jakby to delikatnie
określić…jest dla przeciętnego Polaka całkowicie NIEZROZUMIAŁY.
Dla mnie osobiście brzmi jak mieszanka węgierskiego,
fińskiego i …żmudzkiego.:))))Ponieważ żadnego z wymienionych języków nie znam
to łotewski bardzo mi się z nimi kojarzy J))))
Rozpoznałam mimo to kilka słów, z czego jestem ogromnie
dumna np.:…ałus- czyli piwo właśnie ,nie
było to zbyt trudne bo tak samo brzmi…
po litewsku!
Wróćmy jednak do Breżniewa, a raczej do piwnej knajpy.
Jak się domyślacie lub też i nie…bo młodzież zapewne nie
kojarzy ,podłogowa wykładzina w kolorze bordo…tu i ówdzie złote frędzle,
pluszowe obicia na kanapo-ławie i charakterystyczne ,czarne stoliki. Bar
półokrągły, otoczony drewniana boazerią, lustra, strojne żyrandole, migotki,
błyskotki…LIUKS!
Na centralnej ścianie podwieszony, ogromny telewizor ,który
aż podskakuje rażony mocą rosyjskich decybeli. Na ekranie moskiewskie
MTV…,,Dawaj, dawaj!!!”…wyje rytmicznie przystojny, barczysty piosenkarz,
przyciągając do nagiego torsu bogato wyposażoną blondynę. Ona rozchyla usta,
potrząsa lnianymi lokami i mruży oczy ,wyginając ,,śmiało ciało’’,, Dawaj,
dawaj!!!’’ powtarza namiętnie ona…a ja ogłuszona muzyką i oślepiona migotaniem
światła, próbuje się ewakuować.
,,Za głośno tutaj, strasznie’’ tłumaczę wycofując się po
schodkach…
,,Muzykę mogę ściszyć’’- tłumaczy po rosyjsku kobieta za
barem. Najwyraźniej usłyszała mój komentarz. Acha? No dobrze, więc jednak
zostaniemy .Jedno piwo i pójdziemy dalej…
Zostajemy jednak nieco dłużej.
Gdy kobieta przynosi nam zamówione piwo, z uśmiechem zwraca się do mnie i mówi
po…polsku: ,,proszę bardzo!” dodając:
moja mama jest Polką!
Och to musimy koniecznie porozmawiać!
Rozmawiamy więc….
Mama barmanki Daszy pochodziła z Krakowa i
nazywała się Adamowna….
Bardzo chciałabym usłyszeć więcej szczegółów dotyczącej
polskiej rodziny, ale Dasza woli mi opowiedzieć o jej własnym życiu na Łotwie.
Skarży się na Łotyszy, że prześladują Rosjan, że oczekują od nich aby nauczyli
się języka łotewskiego, że Rosjanie nie mają takich samych praw jak Łotysze
mimo, że np. w Rydze jest ich większość. Z ust sympatycznej kobiety padają
brutalne, dosadne słowa pełne jadu i złości. Dasza nienawidzi wszystkiego co
łotewskie, nie chce też nic wiedzieć o ich historii i tradycji….wiele lat
jeździła do pracy w Niemczech, tam zdobyła majątek i ma teraz dom w bogatej
dzielnicy w Jurmali ,nad samym morzem. Przyjedźcie, sami zobaczycie jak tam
pięknie- zaprasza nas serdecznie i podaje numer swego telefonu.
Wychodzimy z knajpy, włócząc się jeszcze po starym mieście,
po pięknie oświetlonym parku nad rzeką,
ale mróz mocno daje się we znaki, więc resztę zwiedzania zostawiamy na kolejny
dzień. Leżąc w łóżku zastanawiam się jak to wszystko co dziś widziałam będzie
wyglądało w promieniach słońca…..
Rano okazuje się, że co prawda słońce świeci , ale na pewno….
nie w Rydze. !!! J)))
Znowu pada śnieg, wieje lodowaty wiatr i jest b zimno. Ubieram się więc
niczym eskimos i postanawiam zwiedzać dalej…Warto było zaryzykować…Co prawda
Kaszlę i kicham coraz częściej, ale
energiczny spacer sprawił, że krew zaczęła szybciej krążyć i zimno nie było aż tak dotkliwe…
Wieczorem o 17 w GALERII ANTONIJA otwarcie wystawy
litewskich artystów. Wielu z nich znam osobiście. Utalentowani, interesujący
twórcy. Oprócz nas ,żaden z nich nie zdecydował się jednak przyjechać. O tej
porze roku do Rygi???? W TAKĄ POGODĘ????…J
W drodze na wernisaż
postanawiamy kupić czerwone wino.
Decyzje podejmujemy szybko, bo wybór win ogromny, ale ceny naprawdę
porażające.! Wybieramy więc to ,które jest akurat w promocji i gdy podchodzimy
do kasy, pani uśmiecha się promiennie i pozdrawia nas …po polsku!
Sympatyczna kobieta ma na imię Janina i jest Polką. Urodziła się na Białorusi,
mieszkała w okolicach Witebska a od
blisko 20 lat mieszka i pracuje w Rydze. Mąż jest Łotyszem, dzieci nie znają
już polskiego języka…kiedyś pani Janina jeździła do Polski, ma tam daleką
rodzinę…ostatnio była w Polsce jakieś 10 lat temu…
Pytam czy jest szczęśliwa ?
Uśmiecha się smutno: życie na Łotwie bardzo trudne, zarobki bardzo małe a ceny
wysokie…Trudno żyć proszę pani, bardzo trudno…wzdycha.
Na pożegnanie składa mi świąteczne i noworoczne życzenia….
Jak przyjadę znowu do Rygi to na pewno tu panią odwiedzę!-
obiecuję.
Niech pani mnie odwiedzi-będę bardzo szczęśliwa zobaczyć
kogoś z Polski!- wzrusza się pani Janina.
…..
Łotewski wernisaż nie
różni się niczym od litewskiego czy polskiego. Przemówienia, kwiaty życzenia, uściski, wino i ciasteczka.
Przychodzą głównie pracownicy galerii, artyści i ich rodziny czy przyjaciele oraz, kolekcjonerzy
sztuki ( rzadko! ) i ci najbardziej aktywni :przedstawiciele MRD czyli ,, międzynarodowego ruchu degustatorów …’’J
Wiecie o kogo chodzi???
Ucieszył mnie ich widok i wydawało mi się przez chwilę ,że to kuzyni
olsztyńskiego lub kowieńskiego oddziału MRD.. tacy są do nich podobni w…
działaniu …J)))).
Dobrze, że istnieją …bo choć szybko opróżniają kieliszki i
talerze to jednak dosyć skutecznie poprawiają frekwencję i zwykle jako jedyni
poproszą artystę o autograf i pamiątkowe zdjęcie.:)))))
Dyrektor ,,Antoniji’’ opowiada , że od kilkunastu lat
organizuje aukcje sztuki w swojej galerii. Były czasy gdy podczas jednej aukcji
zarabiał ok. pół miliona łatów…( pomnóżcie to przez 6! ) Bogaci Rosjanie
dekorowali swoje nowe ,okazałe domy. Obrazy, ceramika i meble sprzedawały się jak świeże bułeczki.
Jednak z roku na rok
rynek sztuki na Łotwie jest coraz uboższy. Dziś coraz trudniej
przewidzieć co może się dobrze sprzedać. Ambitne ,współczesne malarstwo czy
dekoracyjny kicz? W ostatnim roku kilka komercyjnych galerii zakończyło swoją
działalność.
Spaceruję po rozleglej galerii, przyglądam się obrazom…Oprowadza mnie Ineta, urocza,energiczna kobieta, prawa ręka dyrektora.
Galeria jest elegancka i zadbana niczym wytworny salon.Każdy znajdzie tu coś dla siebie…jest pejzaż i kwiaty, jest akt i portret…fotografia, grafika i rzeźba…piękne stare meble…na jednej ze ścian kolekcja sztuki… socrealistycznej.. Kobiety przodowniczki pracy, marsz 1 majowy i …Lenin?!!! tak, oczywiście-jest i Lenin…dobre płótno, starannie i profesjonalnie wykonane, ale autor nieznany więc cena niewysoka…to prawdziwa okazja!!!! W przeliczeniu na złotówki zaledwie 700 zł….chciałabyś kupić???, tak- mówię-ale dla mnie nawet taki Lenin jest zbyt drogi…
Galeria jest elegancka i zadbana niczym wytworny salon.Każdy znajdzie tu coś dla siebie…jest pejzaż i kwiaty, jest akt i portret…fotografia, grafika i rzeźba…piękne stare meble…na jednej ze ścian kolekcja sztuki… socrealistycznej.. Kobiety przodowniczki pracy, marsz 1 majowy i …Lenin?!!! tak, oczywiście-jest i Lenin…dobre płótno, starannie i profesjonalnie wykonane, ale autor nieznany więc cena niewysoka…to prawdziwa okazja!!!! W przeliczeniu na złotówki zaledwie 700 zł….chciałabyś kupić???, tak- mówię-ale dla mnie nawet taki Lenin jest zbyt drogi…
Szkoda, myślę ,… można by go sprzedać z dużym zyskiem!?
Tylko komu????…albo powiesić w spiżarni aby czuwał nad słoikami…acha…ale ja nie
mam spiżarni… J
przypominam sobie… Władimir Iljicz
patrzy na mnie z wyrzutem…w spiżarni??? !!!!!NUUUU PAAAGADIII!!!!
Niech więc sobie dalej stoi w kącie i czeka cierpliwie na
swego wielbiciela….
Wieczorem idziemy do SZWEJKA –WYOBRAŻACIE SOBIE ????Czeska
knajpa pośród lodowatej Łotwy…O jak doskonale smakuje rosół z knedlikami…jakie
dobre sery i przede wszystkim jakie WSPANIAŁE PIWO!!!!! J mniammm….
Rozmawiamy o sztuce, sensie życia i tworzenia….Tymczasem
coraz wyraźniej czuję, że czas na podwójną porcję… aspiryny i gorącą kąpiel….
Ech…Takich rzeczy zaplanować się nie da…Obawiam się, że
jutro będę poważnie chora….
Jednak budzę się ŻYWA, przytomna i chętna do ostatniego spaceru po starówce. Trzeba
przecież kupić jakieś pamiątki.
Po drodze odwiedzamy muzeum w Arsenale. Tam 2 niezwykłe wystawy…Jedna to ,,wspomnienia z podróży’’ na
jakąś obcą, tajemniczą planetę…Prace
dziwne, niepokojące ( nie moja bajka…) ale cała ekspozycja spójna i
konsekwentna w wyrazie.
Druga to instalacja ,która wzbudziła nasz niesmak .Nazwałabym ją apokalipsą mrówek.....Na środku
sali stoi wielkie szklane akwarium ,w którym uwięziono fragment żywego
mrowiska.
Mrówki są zdezorientowane , próbują uciec, ale nie są w stanie się
uwolnić…cały czas są obserwowane przez kamery, które rejestrują ich wędrówki i
wyświetlają je na dużym ekranie jako wciąż zmieniający się obraz…. Biedne
stworzenia wyrwane z naturalnego środowiska ,mimo , że podkarmiane i
dotlenione, masowo umierają na oczach zwiedzających….Wydaje mi się, że brakuje
tu tlenu…robi mi się duszno i słabo…
Jeśli to co tutaj widzimy, nazwiemy sztuką to na jaki pomysł
wpadną kolejni ,,artyści’’????
Jesteśmy oburzeni i swoją gorzką refleksją dzielimy się z pracownikiem muzeum…
Patrzy na nas z niedowierzaniem…NIE PODOBAŁO SIĘ???? TAKA
INTERESUJĄCA WYSTAWA…kobiecie jest wyraźnie przykro i nie wie jak powinna
zareagować….
My także jesteśmy rozbici….Chcemy jak najszybciej wyjść na
mroźną ,ale słoneczną ulicę.
…
Czas wyjeżdżać…ostatnie zakupy…
Na adwentowym bazarze kupuję 2 niewielkie ,ręcznie tkane
lniane serwetki. Są naprawdę piękne i robione z miłością. Starsza pani, autorka
prac mieszka 100 km
od Rygi, ma w domu warsztat tkacki, w pracy pomaga jej dorosła już córka.
Kobieta jest miła i serdeczna, cieszy się, że za swoją ciężką i żmudna pracę
zarobiła trochę pieniędzy. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie.
W każdy Szabat i każde święta
będę ją wspominać, gdy położę na stole te piękne serwetki.
Teraz też leżą na surowym dębowym stole, który zrobił mi mój
Tata …Łotewska serwetka na
,,białoruskim’’ stole w litewskim domu ,…Ot życie ,myślę sobie-JAKIE
PIĘKNE…JAKIE NIEZWYKŁE…DAŁEŚ NAM ŻYCIE BOŻE!!!!
Nie wiem jak Wy, ale ja cieszę się też bardzo, że KONIEC ŚWIATA jednak nie nastąpił…że
szczęśliwie wróciliśmy do Kowna…J JAK TO DOBRZE
BYĆ ZNOWU W DOMU….
tylko MRÓWEK ŻAL.....
Subskrybuj:
Posty (Atom)